niedziela, 21 czerwca 2009

Pozdrowienia z niedoczasu.

Senno, niedzielno, sesyjno...

A raczej głównie senno. Bo to całe 'naukowo' ograniczyło się do pomalowania wszystkich dostępnym mi paznokci (niestety na dłoniach nie mogłam zaszaleć z moimi kochanymi ostrymi barwami z racji trzech ostatnich dni istnienia w społeczeństwie biurowym jako interaktywny przyrząd wielofunkcyjny, zwany potocznie praktykantem), narysowania kilku stylizacji testowo-modelkowych i wysprzątania pokoju (swoją drogą - ilość wiedzy, która ma się znaleźć w głowie jest proporcjonalna do wyczulenia na kurz, amerykańscy naukowcy, ci od badanie wszystkiego, powinni się tym zająć).Tak nieudolnie uczyć się próbowałam, jak na ironię, rachunkowości zarządczej - dziedziny skupiającej się na optymalizacji, efektywności i skutkach marnotrawstwa jak mało która.

Cóż... Ja zawsze wywodziłam się z tej grupy studentów Uniwersytetu Ekonomicznego, która twierdzi, że skoro ekonomia jest nauką tak bardzo bazującą w swych tezach na racjonalności, to wszystkie uczelnie ekonomiczne powinno się wysadzić, ziemię zaorać i jakieś zboże o wysokiej przydatności społecznej zasiać(proponuję żyto). Myślę, że jego magnificjencja rektor pięknie by się prezentował na kombajnie. On ogólnie uroczym uosobieniem Małego Głoda jest, więc jako nastepca Heli Traktorzystki mógłby się sprawdzić doskonale.

Ogólnie nauka przedegzaminacyjna na trzecim roku jakaś felerna jest (tudzież omkła - dla fanów tego rozprzestrzenianego przeze mnie słowa;) ). Syndrom wypalenia na trzecim roku to zjawisko podobno powszechne. Zbadał je ktoś może? Bo chętnie zapoznałabym się z jakimiś opracowaniami na ten temat...

Bo prawda jest taka, że moja motywacja ma już wakacje. Zaginęła gdzieś w rejonach trójkąta bermudzkiego i teraz przebywa w bliżej nieokreślonym miejscu, otoczona tramwajami linii 17, które zawsze znikają z rozkładu kiedy na nie czekam, chcąc wrócić do domu... Moja motywacja leży na piasku i opala się wsłuchana w szum fal.

A ja, osamotniona w nierównej walce z notatkami z wykładu, wsłuchiwać się mogę jedynie w dźwięki podwórka - w piłowanie emitowane przez sąsiada, który od przynajmniej pięciu lat struga kajak w garażu; w tupiące i gruchające brojlery, które w wyniku przekarmieniajuż od dawna nie przypominają rozmiarami gołębi; w szczekające psy i w krzyczące dzieci i w ryk kosiarki, która kosi piasek (bo cała trawa już skoszona, ale cooo tam - koszenioholizm trzeba zaspokoić choćby jeżdżąc po betonie).

Ach.. byle do piątku.

...
...

Dzisiaj był wybitny chickentalk. No ale czego wymagać od przemęczonej kory mózgowej i innych mózgowych elementów odpowiedzialnych za moje blogowe CSO (cynizm, sarkazm i wiadomo;] ). Piosenką tez nie zaskoczę. Nie poradzę, że mam słabośc do zachrypniętych hiszpanek;)

2 komentarze:

Unknown pisze...

Znam ten stan :) I tylko podczas sesji odczuwam nagłe zainteresowanie kompulsywnym sprzątaniem, gotowaniem, koniecznością poznania biografii Franka Zappy, czy zajeciem sie czyms zupelnie niewymaganym, a wrecz niewskazanym do zaliczenia.

Anonimowy pisze...

Łączę sie w bólu.. To znaczy w klimacie. Środmiejsko też tym pachnie.. Skrzypiącymi krzesłami, na których wiercą się pochłaniający esencje wiedzy ludzie, zewsząd wieści gygowe o postępujących obronach i kolejnych ich terminach, na mailu szaleństwo o treściach przeważnie: 'ma ktoś coś na...?' Odliczanie. A moja motywacja jest gdzieś na Mauritiusie, hehe. [WiadomoKto]