sobota, 22 listopada 2008

Mas/Menos + .... + que

Na hiszpańskim powtórka stopniowania. Coś jest większe, lepsze, piękniejsze. Z kolei co innego jest najgorsze. Czasami tylko podobne, takie samo...

Czy robienie porównań w życiu jest dobre? Stawianie koło siebie dwóch różnych zdarzeń, miejsc, rzecz lub osób i osądzanie, która jest lepsza, czasami bez konkretnego argumentu, bez powodu. Osąd czysto subiektywny. Bo przepuszczony przez filtr naszych przeżyć, tego co już poznaliśmy...

Czy coś, co jest nowe może być z założenia złe? Czy powinniśmy się uprzedzać do kogoś, kogo nie znamy, tylko dlatego, że jest inny niż powinien być według nas i naszego doświadczenia?

A może powinniśmy spróbować i się przełamać. I zobaczyć, dotknąć, poczuć coś innego. Żeby dokonywane w przyszłości porównania były dokładniejsze, bardziej przemyślane i chociaż odrobinę bardziej racjonalne...

Bo twierdzenie, że np. jakiś zapach jest najpiękniejszy, w momencie kiedy znamy tylko kilka, to byłaby pewna hipokryzja... Wiem, że nie da się poznać wszystkich zapachów... Ale chyba powinniśmy o tym pamiętać i nie osądzać pochopnie.

Bo w tym całym porównywaniu chodzi chyba o to, żeby dawać szansę. Sprawdzić, spróbować, odczuć choć odrobinę. I wtedy dopiero zdecydować co bardziej lubimy. Do porównania trzeba mieć po prostu jakieś podstawy.

...
...

I piosenka. nie lepsza i nie gorsza od innych. Bo każda jest wyjątkowa. I każdą uwielbiam za coś innego.

czwartek, 13 listopada 2008

Sucker love...

Impuls elektryczny ma dwojaką naturę. Potrafi poruszyć serce, które przestało bić. Potrafi także to serce niespodziewanie zatrzymać... W przypadku prądu zależy to od natężenia, napięcia, dawki lub odrobiny szczęścia. A od czego zależą efekty naszych impulsywnych zachowań na inne osoby?

Bo czasami, gdy robimy coś szybko i bez przemyślenia, sprawiamy że inni na tym cierpią... Najczęściej nie robimy tego rozmyślnie. Zazwyczaj chodzi nam o to, by ulżyć choć trochę sobie i swoim uczuciom.

Mówiąc porównaniami przerzucamy piłeczkę do przeciwnika. Pozbywamy się problemu obarczając nim innych. I już nie obchodzi nas za bardzo co oni zrobią, jak zagrają. Czy będą mieli siłę chociażby zmierzyć się z odbiciem piłeczki.

Nie podoba mi się mój obecny nastrój. Nie podobają mi się nieczyste zagrania. Nie podoba mi się sposób, w jaki ten impuls mnie przeszył. Gdyby wyszedł z gniazdka elektrycznego pewnie doznałabym niezłego porażenia. Ale i takie sprawy idzie przeżyć.

Jutro przede mną ciężki poranek. Mam nadzieję, że później tendencja nastroju będzie tylko wzrostowa. A jutro dołek zostanie zasypany.

Bo nie warto. Nie warto.

...
...

Nie wiem czy to ja się pogubiłam, czy cudze zagubienie przeszło na mnie. Bo ono jest niesamowicie zaraźliwe. A ja ciągle nie znalazłam na nie lekarstwa. Potrafię jedynie zwalczać objawy. Mniej lub bardziej skutecznie.

wtorek, 11 listopada 2008

Popioły.

Człowiek najbezpieczniej czuje się w otoczeniu, które dobrze zna, do którego jest przyzwyczajony. Wśród ludzi, którym ufa i których zna na tyle żeby nie martwić się o przyszłość.

Chyba każdy z nas chciałby żyć w takim świecie, w którym każde potencjalne niebezpieczeństwo jest znane i da się go unikać. W świecie, w którego kształty, faktury, kolory, zapachy i nastroje znamy na wyrywki...

Niestety takiego świata nie ma. A to wszystko przez zmiany.

Zmiana jest pewnym zaburzeniem znanej nam rzeczywistości. Na tyle trwałym i silnym, że jej wystąpienie odczuwamy często już zawsze. Zmiana odkształca bańkę bezpieczeństwa, w której staramy się żyć. Zmienia świat na tyle, by nie był już taki sam, jednocześnie nie naginając go do momentu, w którym mógłby się doszczętnie zawalić, pęknąć, jak to robią mydlane bańki.

Chcielibyśmy, aby każda zmiana wychodziła na lepsze. Czasami sami prowokujemy ich wystąpienie szczerze wierząc, że dzięki nim nastąpi progres. W końcu gdyby nie zmiany pewnie nigdy nie wyszlibyśmy z jaskiń...

Nie wierzę w zmiany 'na gorsze'. W zmiany 'na lepsze' też nie. Ja wyznaję zasadę, że zmiany są na 'inne'. Na nowe. A to, jakie owe 'nowe' będzie, zależy tylko i wyłącznie od nas...

Bo prawda jest taka, że najlepiej uczą wyłącznie własne błędy. Cudze nakierowują na właściwą drogę, ale póki sami się nie sparzymy, nie zrozumiemy przed czym właściwie jesteśmy ostrzegani...

Ludzie także się zmieniają. Jedni szybciej, inni bardziej opornie, ale się zmieniają. Chciałabym wierzyć, że niektóre zmiany są szczere i trwałe... Ale żeby uwierzyć, żeby zaufać w prawdziwość tego, co się widzi, potrzeba czasu. Bo on najlepiej leczy rany i pozwala się przystosować do tego co nowe. Dzięki niemu, możemy oswoić niepewność i stawić jej czoła z jeszcze większą wewnętrzną siłą. I odrodzić się jak feniks z popiołów.

...
...

Długo myślałam co tu wrzucić. Po głowie chodziły trzy piosenki. Ale jedna ostatnio chodzi najuporczywiej. Jak cień, o którym w niej mowa.

czwartek, 6 listopada 2008

blogoholism

Przypomniał mi się ostatnio mój temat z ustnej matury z angielskiego... The good and the bad addictions. Już wtedy, kiedy miałam kilka minut na przygotowanie wypowiedzi coś w mojej głowie krzyczało - what the fuck the good addiction is?!

Wtedy, na potrzeby sytuacji wymyśliłam kilka przykładów. Ale i tak wszystko podsumowałam zdaniem, że wszystko w dużych ilościach jest dla nas szkodliwe...

Od kilku dni zastanawiam się nad tym czy naprawdę nie istnieją 'dobre' uzależnienia. I wymyśliłam. Każdy z nas od urodzenia ma je w sobie, tyle, że z wiekiem je w sobie zwalczamy - na rzecz uzależnień sensu stricte. Nałogów, które wpływają na nas destrukcyjnie, przejmując nad nami władzę i uzależniając od siebie to co robimy...

Czy ja jestem uzależniona? Oczywiście... Od kupowania kosmetyków, od internetu, od kofeiny...

Ale miało być o tych dobrych... Doszłam do wniosku, że gdyby każdy z nas miał wrodzone uzależnienie od bycia dobrym człowiekiem wiele problemów zniknęłoby z tego świata... Bo czy uzależnienie od bycia dobrym dla drugiego człowieka może przynieść szkodę? (no dobra - jeżeli ten człowiek tego nie chce... ale chyba większość z nas lubi dostawać ciepło z otoczenia, a o przypadkach ekstremalnych rozwodzić się nie będę).

Gdyby uznało się słowo potrzeba i uzależnienie za bliskoznaczne to chyba nie zgadzam się z panem Maslow'em (to ten od piramidki potrzeb). Według niego jeżeli nie zaspokoimy potrzeb najniższych, jak głód albo zmęczenie, to nie odczuwamy tych wyższego rzędu. Do której kategroii zaliczamy potrzebę kochania i bycia kochanym?

Z ćwiczeń pamiętam, że w piramidce była wysoko... Więc dlaczego zakochani nie jedzą, nie śpią ba! prawie nei oddychają, tylko żyją miłością? A ci, którym źle w samotności, nie mają siły nawet myśleć o podstawowych funkcjach życiowych?

Pan Maslow albo był pustelnikiem, żyjącym z dala od miłości, albo całe życie był szczęsliwie zakochany... Na szczęście jego teoria została ulepszona przez innych;)

...
...

Wiem, że te moje myśli czasem mogą mieć sens tylko dla mnie;) A z moimi teoriami możecie się nie zgadzać. Ale po to mam tego bloga, żeby mimo wszystko je z siebie wylewać. Bo od tego chyba też jestem uzależniona... A jako nagrodę za wytrwałość w czytaniu jak zawsze piosenka. Jedna z tych uzależniających;)

poniedziałek, 3 listopada 2008

Dog in the fog.

Czasem myślę, że mam wpływ na pogodę... Ot taki mały przejaw megalomanii. Przeświadczenie o tym, że jeżeli kumuluję w sobie silne uczucia to potrafią one odbijać się na tym, co za oknem...

Przykład? Hmm.. Kilku byłych chłopaków temu. Lato. Gorąco. Niebo bezchmurne. Słońce grzeje tak, że trudno wytrzymać. A ja baaaardzo zła. Na byłego faceta... Zabawne jak na bezchmurnym niebie nagle rozpętała się burza. Z gradobiciem. Akurat kiedy mój szanowny były facet był na basenie...

Zdaję sobie sprawę, że napewno jest to racjonalnie wytłumaczalne zjawisko. Ale wierzyć będę inaczej. Dla własnej satysfakcji.

Bo nie pamiętam ile razy wracałam do domu smutna i gdy tylko wchodziłam do mojej bramy zaczynało lać... A gdy walczyłam sama ze sobą o lepszy nastrój, zasypując kolejny dołek, słońce wychodziło zza chmur (mimo, że pan Kret i reszta jedynkowych pogodynek usilnie próbowali mi wmówić, że to jest niemożliwe, ponieważ 'niż... bla bla.. front atmosferyczny... tiruriru... opadające ciśnienie... bla bla bla... i opady.').

A od wczoraj Wrocław jest we mgle. Wiem, że to zapowiadali. Ale i tak czuję, że pojawiła się nieprzypadkowo. Akurat teraz. Nie tydzień temu i nie za miesiąc. Swoje pojawienie się idealnie zgrała z moim nastrojem.

Lubię mgłę. Jest w niej pewna magia. I zawsze prowokuje do myślenia... Chociażby z racji szukania drogi. Bo nasze życie to jedno wielkie szukanie czegoś we mgle...

No i moja kochana Scarlett O'Hara śniła o mgle... A gdy sen się spełnił wypowiedziała jedno z moich bardziej lubianych zdań - 'Nię będę o tym dzisiaj myśleć, bo zwariuję. Pomyślę o tym jutro'.

Bo jutro mgły może już nie być. Znowu wyjdzie słońce i już nie będzie zagubienia. Będzie pewność. Że ścieżka wybrana we mgle była ta właściwą...

...
...

Kolejna piosenka, którą kocham. Za całokształt. Za melodię, uczucie włożone w wykonanie, tekst i tęsknotę wlaną w każdy jej wers. Wrzucam nie dlatego, że dzisiaj mam zły nastrój i się z nią utożsamiam. Nastrój jest dobry. A piosenka ląduje tu, bo nie wyobrażam sobie tego bloga bez niej.