niedziela, 14 grudnia 2008

Magia kina...

W obecnych czasach filmy można mieć na dysku komputera jeszcze zanim na dobre zaczną je grać w Polandii. Można je zgrać na płytkę i oglądać na wypasionych zestawach kina domowego kupionych na promocji w sklepach nie dla idiotów, w sklepach dla skner lub w sklepach, które są na tyle zdesperowane, żeby angażować do reklam człowieka, któremu w życiu nawet fryzura się nie udała (jeśli chodzi o tematykę czerwieni na włosach to niestety jestem zdania, że filozofia keine grenzen nie powinna tutaj znajdować zastosowania;] )... A ja, mimo tych możliwości które daje mi obecna rzeczywistość, wolę oglądać filmy w sali kinowej.

Nie należe do grupy psychopatów popierających stare, kameralne kina i ich niepowtarzalny klimacik. Nie wątpię w jego istnienie, sama mieszkam niedaleko 'klimatycznego' kina Lwów, ale jakoś nie uważam, żeby niewygodne fotele, zapach kiełbasy podwawelskiej unoszący się na sali ani nawet wybuchający głośnik sprawiały, że mój odbiór filmu będzie lepszy niż w multipleksie... Mnie wystarczy, że wejdę do jednej z dziesięciu dostępnych sal (wszystkich identycznych w paskudnie komercyjny i masowy sposób - McCinema, I'm lovin' it) i skupię się na tym, co na ekranie... Mi to naprawdę w zupełności wystarczy.

Według mnie sala kinowa ma w sobie jakąś magiczną siłę polegającą na tym, że na seansie w kinie nawet największy gniot klasy E, F, G itd (:D), wciągnie mnie bardziej, niż gdybym oglądała go w domu. Może to dlatego, że skoro już zapłaciłam za bilet, to podświadomie czuję potrzebę, żeby dobrze się bawić... A może po prostu wielki ekran, dzwięk dolby surround i ciemnośc dookoła sprawia, że po prostu łatwiej mi się stać tego gniota częścią i na chwile myśleć o problemach bohaterów, a zapomnieć o swoich (albo zobaczyć happy end, kiedy przestaję wierzyć w jego istnienie).

Od jakiegoś czasu mam pewną obsesję na punkcie chodzenia do kina... Głównie w czasie wykładów, w porze dnia, w której na sali mogę siedzieć z innymi nielicznymi przybłędami bez ważniejszych rzeczy do roboty. Ale lubię także spędzić całą noc w kinie oglądając kilka filmów pod rząd... Nawet jeśli na drugim filmie siedzenie nie wydaje się już tak wygodne, a trzeci oglądam głównie z otwartmi ustami, bo nie mogę powstrzymać ziewania... Ale i tak później wychodzę zadowolona, naoglądana i radosna, że zaraz wsiąde w samochodzik po śmignę do domku i do łóżka...

Uwielbiam jeździć samochodem po mieście w nocy, kiedy sygnalizacje są wyłączone a na drodze mijam głównie taksówkarzy... Dawno nic mnie tak nie relaksowało jak takie jeżdżenie.

Wyjątkowo długi post mi wyszedł. Wyjątkowo bez morału. Ale dobrze mi się go pisało. Mam nadzieję, że czytanie go, będzie jak oglądanie ciekawego filmu. W kinie.

...
...

Nie wiem czemu tej wokalistki tu jeszcze nie było... I tej piosenki, przy słuchaniu której zawsze mnie ciary przechodzą. Trafność tekstu jak dla mnie genialna. Ale u Skin to nie przypadek. Mucho gusto por todo... Miłego słuchania:)

Brak komentarzy: