sobota, 21 lutego 2009

Gdy tak pada śnieg bim bom...

Mamy zimę. Zarówno w kalendarzu jak i za oknem. Jako, że owe 'za oknem' znajduje się w Polsce przez naród przechodzi fala narzekania. Tym razem na śnieg. Bo go za dużo, bo nie tam gdzie trzeba, bo znowu napadał na świeżo odśnieżony samochód... A rok temu przecież go nie było, więc to jest niebywale nie fair. I wyrobienie dziennego przydziału marudztwa narodowego mamy z głowy.

A ja pamiętam czasy, kiedy taka zima była co roku. Kiedy można było zjeżdżać pół dnia na sankach i jabłuszku, lepić bałwana i robić orły na śniegu. Czasy dzieciństwa. Kurde.. Fajne to wtedy tak było. Dla dziecka śnieg niesie ze sobą milion razy więcej radochy niż letnie upały... No chyba, że są połączone z basenem lub plażą i jakimś wodnym akwenem.

W momencie kiedy dorastamy wiele rzeczy odwraca się do góry nogami. Śnieg przestaje być przyczyną radochy, a staje się jednym z najbardziej uciążliwych elementów życia w mieście. Jeżeli masz napięty plan dnia a na dworze ciągle pada śnieg - odwołaj i zostań w domu albo pogódź się z niewykonaniem przynajmniej części harmonogramu - Prawo Murphy'ego wymyślone wczoraj w tramwaju. A czasu na wymyślanie było duuuużo...

Najpierw pół godziny czekania na zadupiu z powodu jakiegoś tam czegoś. Po dwudziestu minutach jazdy kolejny postój z kolejnego powodu, który w tamtym momencie mnie mało interesował - po prostu plan dnia posypał się jak domino... Ale czy coś się stało złego? Nie. Więcej - nawet się cieszę, że aura zmusiła mnie do zwolnienia. Taka śniegu wariacja na temat reklamy Knoppersa - wszyscy na chwile zwolnili swój bieg (chociaż nie było to akurat wpół do dziesiątej rano;) ).

Fajne są takie zwalniacze czasu, czasowstrzymywacze. Drobne zdarzenia lub zajęcia, które odciągają nas od rzeczywistości, pobierając w zamian parę minut z naszego życia. Dla mnie takim zjadaczem czasu jest blog. Ale i wiele innych rzeczy - makijaże, poszukiwanie inspiracji stylizacyjno zdjęciowych, hiszpańskie piosenki lub zwykłe sudoku. Ostatnio nawet w ramach wymyślania zajęć zaczęłam ysować ciuchy - bez szumnego nazywania tego projektowaniem. Po prosty nieudolne przenoszenie pomysłów na papier. Nie wzięło mi się to z powietrza - bodźcem jest konkurs organizowany przez znajome projektantki. Zwycięzczyni wygrywa wyrysowany przez siebie płaszczyk (www.papavero.pl - zachęcam do spróbowania sił).

Zdaję sobię sprawę, że haute couture to to nie jest... Ale relaksuje jak diabli. Dobrze, że do szycia nie mam ręki, bo strach pomyśleć jak mogłaby sie skończyć próba przeniesienia tego do rzeczywistości;)

...
...

Ot post o niczym. Czasem chyba każdy musi być kurczakiem i pogdakać sobie na blogu bez sensu. Za to piosenke dam z tekstem przekozackim. Chyba za ten kawałek polubiłam Fisza. Idealne współczesne wyznanie miłości człowieka świadomego swojej totalnej niedoskonałości...

1 komentarz:

Anonimowy pisze...

No cóż nigdy nic nie wiadomo z tym konkursem. Śnieg tak pamiętam jak był co roku,ale wtedy byłam w liceum i trochę młodsza. Nie zapomnę zasp obok domu,które sięgały do wysokości ogrodzenia,hm...to były czasy. To prawda,że z wiekiem człowiekowi pewne aspekty zaczynają przeszkadzac, ale ważne,żeby się nie zatracic w pogoni szczurów i miec czas nawet na spacer:-)