sobota, 17 stycznia 2009

Red lipstick day

Dopiero zarywałam noce, żeby napisać kolokwium z jednego przedmiotu a już trzeba brać się za kolejne. Odpocznę w lutym. Przynajmniej w ten sposób dodaję sobie otuchy... Te kilka dni wolnego w lutym. Czekam na nie jak małe dziecko na prezenty na Wigilię. Bo kiedy wszystkie dni powielają ten sam schemat - budzenie, pierwsza kawa, uczelnia, nauka, druga kawa, nauka, nauka, trzecia kawa i dla odmiany nauka, to potrzebne mi są takie punkty nieciągłości w tym planie dnia, jak chociażby przerwanie na chwilę czytania i liczenia, żeby coś napisać na blogu.

A dzisiaj dodatkowo mam też jeszcze jeden punkt nieciągłości - od rana chodzę po domu z ustami pomalowanymi na czerwono. A co. Moje usta, mój dom. Mogę. I mimo, że moje poczucie estetyki wołało przez chwilę NIE dla połączenia szminki w odcieniu strażackiej czerwieni i starego, wyciągniętego dresu, po chwili ucichło - bo wie, że ja tego potrzebuję.

'Czasem warto odejść od zmysłów, by nie zwariować' - słowa Edyty Bartosiewicz, na której nowy album czekam od bardzo dawna (i mam nadzieję, że kiedyś się doczekam). Dla mnie ta czerwona szminka jest takim odejściem od zmysłów, od szablonu, od tego co muszę do tego co mogę... Bo analiza portfelowa wydaje mi się odrobinę przyjemniejsza od chwili kiedy wiem, że wyglądam odrobinę inaczej niż przez ostatni tydzień... A kawa smakuje o wiele bardziej, kiedy na kubku pozostaje czerwony ślad...

Bo dzisiaj jest red lipstick day. I red lipstick mood. Czyli walka z szarą rzeczywistością za pomocą małego szaleństwa. Bo bez niego mogłabym skończyć jako seryjny morderca. Albo terrorysta.

A po co? W końcu tak jak jest, jest dobrze. Chociaż bez konieczności siedzenia nad książkami byłoby jeszcze lepiej;)

...
...

Nie było innej opcji. Edyta Bartosiewicz i jej 'Jenny'. i Buen aprovecho !


...

Brak komentarzy: