środa, 8 października 2008

Anty-drętwy post:)

Raz się żyje. Dzisiaj będzie blogowa rozpusta. Dwa posty (jak narazie, miejmy nadzieję, że to zaspokoi mój głód postów na dzisiaj;] ).

A o czym dzisiejszy post numer dwa? A o tym, jak niespodziewanie świat potrafi sprowokować do uśmiechu.

Mimo, że ostatnio średnio się wysypiam i przez to miewam rano zły humor, dzisiaj obudziłam się jakaś niesamowicie spokojna i radosna. Może za sprawą słońca za oknem, a może dlatego, że po wczorajszym, wieczornym bólu głowy nie było najmniejszego śladu. Tak czy inaczej, uśmiech na wejście (a raczej - wyjście. Z łóżka.) był.

Jako, że moja uczelnia zafundowała mi plan zajęć iście wieczorowy, pokorzystałam z tego danego mi porannego czasu. Nie muszę dodawać, że w sposób dla mnie zupełnie charakterystyczny (dla mnie w dobrym nastroju of course) - kawusia, malowanie paznokci (tym razem intensywny kobalt) i słuchanie głośno muzyki połączone ze śpiewaniem i skakaniem po całym domu w wielkich, fioletowych kapciach;]

Humor miałam na tyle dobry, że w przypływie wiary we własne możliwości postanowiłam wybrać się na uczelnię na obcasach....

O. I tu się zaczynają schody. Bo jako, że jest mnie 1,8 metra bierzącego, to rzadko zakładam moje obcasy. I zazwyczaj kiedy to zrobie, nawet na krótkich dystansach, szybko tego żałuję.

W jedną stronę poszło gładko. Z powrotem było już gorzej, bo musiałam po drodze do domu kupić 1,5l wodę. Dla Agaty w normalnym obuwiu nie byłby to najmniejszy problem.. Dla Agaty w szpilkach było to karkołomne wyzwanie...

I kiedy tak szłam, obładowana, zmęczona, wkurzona na siebie i - nie oszukujmy się - coraz mniej zadowolona dniem, naprzeciwko mnie na chodniku pojawiło się dwóch panów. Panów, którzy od parunastu metrów o coś się spierali. Kiedy podeszłam do nich na taką odległość, że słyszałam o czym rozmawiają, nie mogłam się nie uśmiechnąć...

Rozmawiali o tym, któremu się bardziej podoba ta pani, która idzie chodnikiem (ja! ja! ja! :D ) i który z nich ma większe prawo na mnie patrzeć... Obaj się przy tym niesamowicie sympatycznie i rozbrajająco uśmiechali...

I w ten sposób świat sprowokował mnie do uśmiechu. Uśmiechałam się przez całą pozostałą drogę do domu. Nie muszę chyba dodawać, że od razu zapomniałam o tym, jak bardzo chodniki są nierówne i jak bardzo bolą mnie łydki. Co więcej - obiecałam sobie, że częściej muszę wychodzić gdzieś w obcasach...

...
...

I piosenka, przez którą 'obskakałam' dzisiaj całe mieszkanie parę razy... Pamiętam, że była hitem kiedy byłam w podstawówce... Jak teraz pomyślę do czego się bawiłam w młodości, to już teraz rozumiem, skąd się taka potrzaskana na tym świecie wziełam;)

1 komentarz:

Anonimowy pisze...

"sweat baby, sweat baby..." wybacz,nie mogłam się postrzymać! :D