sobota, 4 października 2008

Hossa i bessa uczuć.

Zaczęły się studia, zaczęło się czytanie mądrych książek. A najdziwniejsze w tym jest to, że mój stan ducha sprawia, że treści czysto ekonomiczne zyskują w mojej głowie drugie znaczenie...

Kilka dni temu wypowiedź profesora od Rachunku Kosztów na temat podatków zaowocowała postem o optymistach. Dzisiaj natomiast będzie o podręczniku do przedmiotu Modelowanie danych finansowych i badanie koniunktury (wiem, brzmi boleśnie i bardzo matematycznie - takie właśnie jest, ale cóż widać jestem zboczona. Noszę kalkulator inżynierski w torebce, kręcą mnie greckie literki, a zadania matematyczne potrafię rozwiązywać jak najlepszą krzyżówkę).

Wracając do czytanej przeze mnie książki, trafiłam w niej na pewne, mało odkrywcze zdanie, które według mnie łatwo przełożyć z dziedziny ekonomii na nasze życie. Zdanie lakoniczne, aczkolwiek genialne w swojej prostocie - "...klasyczny cykl koniunktury obejmuje cztery fazy. (...) kryzys, depresja, ożywienie i rozkwit."

I jak tu się nie zgodzić?

Chociażby w kwestii związków. Nie będę się nawet posługiwać przykładami.. Stałe czytelniczki tego bloga znają po kilka historii, które można w ten sposób podsumować;) A nowi czytelnicy, jeżeli tacy się pojawią? Napewno znajdziecie jakieś przykłady z waszego życia.

Autor (tak by the way, właściciel najbardziej czerstwego poczucia humoru z jakim miałam styczność), w swojej pracy pisze także o metodach wyznaczania trendów koniunktury, obliczania różnorodnych wskaźników i interpretowaniu ich.. Tylko, że tak jak w gospodarce, w życiu wszystkie wyliczenia i prognozy nie zawsze się sprawdzają (odsyłam do posta pt. Epsilon-Day ;) ). W trakcie trwania cyklu występują różne, często nieprzewidywalne (a nawet określane jako katastroficzne) odchylenia od przewidywanego stanu...

W gospodarce martwią się tym ekonomiści. Ale zwykłego człowieka mało obchodzi niepokojące osłabianie się dolara w stosunku do złotówki (bo nawet, jeżeli o tym słyszał, to póki zamiast w portfelu nie musi wozić swoich pieniędzy taczką, to się tym zbytnio nie przejmuje), jego bardziej obchodzą wzrosty i załamania w jego życiu.

Gdyby ktoś wymyślił indeks opisujący stan duszy. Taki WIG20 nastroju. Czy jego wahania nie byłyby podobne do wykresu dziennych zmian powyższego? Tyle, że giełda działa od 9 do 15...

A z własnego życia mamy relację live bez możliwości zmiany programu na inny.

Kończąc (bo post się robi przydługi nawet dla mnie), życzę każdemu, kto przeczyta moje słowa i cokolwiek z nich zrozumie, aby trend jego życia szedł zawsze w górę. Aby bezbłędnie prognozował nadchodzące kryzysy, jak najszybciej pokonywał depresje, czerpał jak najwięcej z momentów ożywienia i aby każdy rozkwit był coraz piękniejszy i dłuższy:)

...
...

Lubie jedynie dwie piosenki Jamesa Blunta. To jest jedna z nich. A dlaczego tym razem ona? Bo akurat życiowy epsilon w postaci opcji shuffle w Winampie sprawił, że właśnie sączy się z moich głośników.

1 komentarz:

Anonimowy pisze...

ty to masz porównania... mądre w sensie, ciekawe i zaskakujące. tylko dodam, że ja np się przejęłam i przejmuję kryzysem na giełdzie amerykańskiej i ciekawi mnie w jakiej walucie będzie lepiej brać kredyty po wyborze prezydenta w usa...:D ale czy stała hossa i tu, i tu miałaby sens? przecież wtedy tak na dobrą sprawę wszystko by straciło swoją wartość...