poniedziałek, 27 października 2008

Salty air.

Dzień mijał miło. Nawet bardzo miło. Aż do momentu, gdy usłyszałam pewne zdanie. A może dwa? Nie pamiętam... Po pierwszym tak mnie zmroziło, że pozostałe się ode mnie odbijały jak od ściany.

I minął dobry nastrój wywołany zabawnymi wypadkami na wykładzie, kupieniem oficerek idealnych i obejrzeniem przezabawnej komedii braci Cohen. Może nie minął... Został zdominowany przez wściekłość.

Nawet nie wiem do końca na kogo bardziej jestem zła. Chyba na siebie.

Ale to minie. Za parę godzin będzie po kryzysie. A rano obudzę się z nastrojem te kiero. I z szacunkiem dla samej siebie. Bo zawsze go miałam i nie mam zamiaru się go pozbywać. A to, że niektórzy mają więcej szczęścia niż rozumu (i za grosz honoru gratis), nie powinno mnie interesować...

I jeszcze jedno. Ostatnie z moich przemyśleń z zatłoczonego tramwaju. Trzeba być odrobinę egoistą. W związku również.

A najbardziej bawi mnie to, że ja takim egoistą być potrafię. Nawet całkiem skutecznie. Tylko zapominam o tym momentalnie, kiedy tylko się z kimś wiążę. A nie powinnam.

Dobra koniec tej verbal diarhorrea. A raczej mental.
Było, minęło. Nie pierwsze i nie ostatnie.

...
...

Tym razem bardziej o tekst chodzi. Bo dzisiaj coś pękło. I nie będę tego sklejać. Tak będzie o wiele lepiej.

1 komentarz:

Anonimowy pisze...

a wiesz, każdej dziewczynie czasem brakuje egoizmu. dlaczego? nie chce, zeby to zabrzmialo zbyt feministycznie-wyzwalająco,bo nie o to mi chodzi,ale faceci wyrabiaja norme za dwoje. to juz trwa, ten schemat tyle tysiecy lat,ze najwyrazniej tak jestesmy zbudowani biologicznie. nie warto z tym walczyc,trzeba sie nauczyc z tym zyc i lekko manipulowac rzeczywistością, zeby kompletnie nie zwariować... piosenka beyonce 'if i were a boy' jest w tym miejscu bezbłędna